



Sławku, Sławku
Wyprzedziłeś nas w wyścigu do wieczności, wyprzedziłeś nas wszystkich, wszystkich swoich żałobników. To, że dzieci swoje wyprzedziłeś, wnuki, to naturalne, oczywiste. Ale wyprzedziłeś też swoją dramatycznie chorą żonę, swoją Mamę wyprzedziłeś, co jest szczególnie dojmujące.
Za szybko, Sławku, za szybko pozostawiłeś to wszystko, co było tak dla Ciebie ważne.
Pozostawiłeś ukochane dzieci, którym zawsze serdecznie towarzyszyłeś we wszystkich ich radościach i problemach (wszystkie nasze rozmowy zaczynały się od Agaty i Tomka)
Obdarzałeś ich niezwykłą wprost serdecznością i zaufaniem, akceptowałeś ich – trudne nieraz dla Ciebie – wybory.
Z biegiem lat, dołączały do tej Twojej dumy z dzieci, radości z kolejnych wnuków.
A tymczasem – jak z rogu obfitości – posypały się zastępy Twoich dzieci innego rodzaju – studentów Wydziału Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego, których przez lata uczyłeś komputerowej obróbki fotografii – tak to oficjalnie zawile się nazywa. A w praktyce uczyłeś ich ciekawości świata i artystycznej wrażliwości. Przywoziłeś ich na plenery do Dąbrówna. Podziwialiśmy, z jaką serdecznością, ciepłem i szacunkiemich traktowałeś. Odpłacali Ci tym samym. Serdeczność, ciepło, szacunekto słowa klucze określające Twoją relacje z młodymi ludźmi. Inaczej, Sławku, nie umiałeś i nie chciałeś. Zobacz, ilu młodych ludzi Cię opłakuje.
Za szybko, Sławku,
Za szybko pozostawiłeś swoją sztukę, tę drugą Twoją miłość. Pozostałeś jej wierny przez całe swoje życie. Malarstwo, grafika i rysunek, z dala od hałaśliwych, modnych, często pustych i przeradzających się w tanią publicystykę performance’ów i happeningów.
W rysunku ceniłeś Jerzego Panka i Stanisława Wójcika. Bliskie Ci były malarskie światy Brzozowskiego i Potworowskiego.
Dołożyłbym jeszcze inspiracje gęstością malarską Piotra Bruegela, malarza, który zmarł dokładnie 450 lat przed Tobą. Ty sam najchętniej przyznawałeś się do znakowania („znakowanie” – ulubione Twoje słowo) malowideł Altamiry, sięgałeś więc głęboko, do artystów, którzy zmarli przed Tobą lat 13 tysięcy.
Cały czas pozostawałeś wierny dewizie Artura Nacht-Samborskiego: „Nie maluj rzeczywistości, ale maluj obraz”, którą Ty, z wrodzonym poczuciem humoru i autoironii zmieniłeś w formułę: „Maluję z głowy, czyli z niczego”. Zaiste, ironia, ale – znów – zawsze serdeczna i ciepła była trzecim Twoim żywiołem. To czyniło Cię, Sławku, fantastycznym towarzyszem biesiady, znakomitą – przepraszam za ten pleonazm – „ostoją stołu”.
Jest jeszcze jedna kraina, którą pozostawiłeś przez to zbyt szybkie swoje odejście. I to jest szczególnie dla nas, dla Ewy i dla mnie, dotkliwe: Plenery w Dąbrównie na Mazurach. Byłeś tam komisarzem wieczystym. Bez Ciebie te plenery byłyby niemożliwe. Potrafiłeś swoim talentem i autorytetemzarówno wspomagać artystów wątpiących i potrzebujących rady, jak i kiełznać zbyt wybujałą wyobraźnię artystów naruszających zasady „kindersztuby”. Dzięki Tobie w latach 2004-2015 odbyło się jedenaście dąbrówieńskich plenerów. To tu właśnie przyciągałeś swoich studentów, by uczyć ich, jak z fotografa stać się fotografikiem. Niestety choroba nóg, która uniemożliwiła Ci przez długi czas malowanie, stanie godzinami przy sztalugach, przerwała tę passę.
Teraz zostałeś komisarzem prawdziwie wieczystym któregoś z Boskich plenerów w niebieskich pałacach.
Sławku, dzień przed Twoją śmiercią, 29 lipca, rozmawialiśmy długo przez telefon. Najpierw – tradycyjnie – o dzieciach, Agacie i Tomku: są, przyjechali, z wszystkimi wnukami, szczęście, radość, gwar, życie. O Mamie, że dzielnie się trzyma, a na koniec powiedziałeś: „maluje mi się fantastycznie, bo znów daję radę stać przy sztalugach, już nie wyłącznie rysowanie przy stole”. Mam więc prawo, wręcz obowiązek, powiedzieć Twoim żałobnikom: „Sławek odszedł od nas szczęśliwy” – i dopowiem – „spełniony”. I tak go trzeba pamiętać.
Ale dąbrówieńskich plenerów już nie będzie, nie może być ich bez Ciebie, bez Twoich inspiracji, rad, napomnień i poczucia humoru.
Sławku na koniec tej ostatniej rozmowy, już nie z Tobą, ale do Ciebie, przypomnę Ci wiersz Twojego, naszego, ulubionego poety, Stanisława Grochowiaka. Jest ten wiersz o wspomnianym Piotrze Bruegelu. Od tygodnia jesteś po tamtej, po jego stronie. To jest już wiersz także o Tobie. Nie mam co do tego wątpliwości. Napisany został 50 lat temu w zbiorze Nie było lata
Brueghel (II)
„Ten plan jest widziany z poddasza. Przez cierniowe ogrody
Gałązek i drzew wielkich. Na śnieg patrzę i wodę,
Przyprószoną zaledwie. A zaś w głębi chmura
Wiatr pochwyciła, zamknęła w swym wnętrzu.
Ja — Malarz — już nie żyję. Zziębnięty jak blacha
Toczona po śniegu, duszę dałem Bogu.
Jest teraz mała, luta,
Podobna do klucza,
Na którym niekiedy Bóg zimę wyśwista.
Ja — Malarz — już nie żyję. A jednak oczyma
Moimi patrzycie na śnieg i na wodę,
Przyprószoną zaledwie. I to ja ustawiam
Wysokie słupy światła nad mrokiem lodowisk.
Biegnie pies z uchem postrzępionym w bójce. Gawron
Kroczy kłaniając się śniegom to w lewo, to w prawo.
Człowiek wór niesie. Dzieci do sanek przywiązane.
A z kominów — aż do mnie — wznosi się woń jadła.
Ja — Malarz — już nie żyję. Ale przecie widzę
Te trzy stare kobiety, idące od boru
Jak dzwon od kościoła. Zaplątane w szleje
Chrust wloką po śniegu, a w ich ciemnych twarzach
Mróz pozapalał biegające iskry.
Zimo — Majestacie,
Śmierci — pusty dźwięku!”
Ja, żałobnik, wśród żałobników po Tobie, już teraz „małej, lutej duszy” świetnego malarza i serdecznego człowieka, dodam: „Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie, a światłość wiekuista niechaj mu świeci, niech odpoczywa w pokoju wiecznym” … nasz wieczysty komisarz. Sławku, żegnaj.
Sławomir Zwierz został pochowany w rodzinnym grobie na cmentarzu w Rembertowie (kw. IIIC-8-20)